Jonathan wrzucił Molly do czarnego Vana i odjechał z piskiem opon. Miała związane ręce, ale półgłówek nie pomyślał o tym, żeby ją zakneblować. Molly obudziła się po kilku godzinach jazdy. Orientowała się tylko, że jest w samochodzie, na niezbyt równej drodze, prawdopodobnie polnej i że nie jest zakneblowana tylko związana.
- Ugh... - wydobyła z siebie cichy stęk - Gdzie jedziemy?
- Tam skąd nie będziesz już mogła wrócić do Londynu. - wysyczał Jonathan.
'Już nie zobaczę Londynu? Tobby'ego ani Sherlocka?' - myślała - 'To nie możliwe!'
Zaczęła się wiercić, by dojść do ściany oddzielającą ją i kierowcę.
- Ale gdzie?! - drążyła temat.
- Guzik Cię to powinno obchodzić!
Molly po tych słowach naburmuszyła się.
'Czekaj! Ty imbecylu! Ja tobie jeszcze dam popalić!' - krzyczała w myślach.
Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał. Molly poleciała do przodu. Tylne drzwi zostały otwarte, a Jonathan brutalnie wyciągnął dziewczynę z pojazdu.
- Ty tu zostajesz. Jesteśmy bardzo daleko od Londynu, ale jeśli myślisz o powrocie to nie radzę, chyba że chcesz, żeby coś się stało twojemu ukochanemu. - powiedział do niej rozpinając jej kajdanki. - Twoje rzeczy. Spływaj.
Wsiadł do Vana i odjechał. Molly, wściekła, podniosła kamień i rzuciła go w stronę odjeżdżającego.
- Jak on to sobie wyobraża? Mam nie wracać do Londynu? Mam tam pracę, rodzinę, Sherlocka... A jak mu się coś stanie? Muszę wrócić! Tylko gdzie jestem? - mówiła do siebie idąc drogą.
Pojawiła się tablica "Jarrow".
- Aż tak daleko?!
***
- Gdzie mnie prowadzisz? I co zrobisz z Molly?
- Na twoim miejscu, nie byłbym taki ciekawy pierwszej rzeczy. Molly zostanie wywieziona daleko stąd. Już nie wróci.
- Kłamiesz!
- Co jak co, ale w tym akurat nie kłamię. Jesteś zakochany. - przy ostatnich słowach Jim zaśmiał się szyderczo.
Sherlock spiorunował go wzrokiem.
- Czego chcesz?
- Znowu ta sama śpiewka! Bądź w końcu oryginalny! - krzyknął Moriarty z pretensją w głosie.
- Oryginalny tak jak ty? - na te słowa, Jim skinął głową - Nie dziękuję!
- Twoja strata.
- Bierz broń. - rozkazał Moriaty - I pod ścianę!.
- A ty? - zapytał detektyw biorąc broń ze stolika.
Jim nic nie odpowiadając wziął pistolet i podszedł do drugiej ściany.
- Panowie. Proszę 10 kroków do przodu.
Sherlock zmarszczył brwi.
- Sekundant. - wyjaśnił Moriarty.
- Będziecie strzelać do siebie nawzajem. Do pierwszego trafienia.
Pierwszy wycelował Moriarty. Chciał strzelić w ramię młodszego Holmesa, ale ręka mu zadrżała i kula przeleciała obok ucha detektywa. Podniósł broń do twarzy, by teatralnie zdmuchnąć dym. W tym samym czasie Holmes wypuścił pocisk, który trafił w broń przestępcy, wybijając mu przy tym kilka zębów w dolnej szczęce. Jim zawył z bólu.
- Trafił pana. - odparł sekundant.
Moriarty zmierzył młodszego Holmesa wzrokiem.
- No, no. Panie Holmes. Nie spodziewałem się tego po panu. - parsknął Jim. - Nie myśl jednak, że cokolwiek to zmieni. Panienka raczej nie wróci i nie radzę informować twojego brata, jeśli chcesz by była w pełni zdrowa.
Po tych słowach, Moriarty zniknął, a przed Sherlockiem otworzyły się drzwi na korytarz.
***
Sherlock właśnie schodził ze schodów na dół, gdy John do niego podbiegł.
- I co? Co z Molly?
- Gdzieś ją wywiózł. Nie wiem gdzie, a nie mogę w to zaangażować Mycrofta, by coś jej się nie stało. - odparł Sherlock ze smutną miną.
- Cego chciał od Ciebie Moriarty?
Sherlock musiał się chwilę zastanowić jak odpowiedzieć na to pytanie. Mówiąc szczerze, to jeszcze nie docierało do niego to co się stało.
- Chciał pojedynku.
- Pojedynku? - powtórzył z drwiącą miną John.
- Tak. Pojedynku na strzały. Oberwał w zęby. - odparł zirytowany detektyw.
John tylko skinął głową. Reszta drogi na Baker Street upłynęła w milczeniu.
Parawan.
Już czekam, czekam niecierpliwie, jak Sherlock na kolejny telefon od Moriarty'ego!
OdpowiedzUsuń