czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział dziewiąty

     Gdy Johnatan "odłożył" Molly na nieznaną łąkę, jej zegarek wskazywał w pół do czwartej po południu.
     Od rana nie miała nic w ustach. W Londynie tego dnia wyjątkowo mocno świeciło słońce, więc na swój ulubiony, niebieski sweter założyła tylko lekki, bordowy płaszczyk. Teraz tego żałowała. Emocje, które targały nią, odkąd zobaczyła twarz Moriart'ego były przez cały czas neutralizowane przez adrenalinę, a ciągły stres i potrzeba czuwania nie dawały jej odczuć ani chwili ulgi.
     Molly usiadła, rozejrzała się wokół siebie, ale wszystko wydawało się zamazane. "Co się ze mną dzieje?" Serce biło jej dwa razy szybciej niż zwykle. Nie mogła uspokoić oddechu, który na chłodnym, wilgotnym powietrzu zmieniał się w kłęby białej pary.
     Kobieta spojrzała na zegarek. Och, no tak! Dostała go od babuni... Kochana babunia. Zrobiła jej też ten cudowny sweter. Kiedyś Sherlock powiedział jej, że w odcieniach niebieskiego jest jej do twarzy. Zakładała go przez to często. A może zaprosiłaby Sherlocka do babuni na herbatkę? Byłoby jej bardzo miło...
     Molly kilkakrotnie zamrugała. O czym ona myśli?! Przecież babunia nie żyje od ładnych paru lat. Spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. "Piąta?!" Przez prawie półtorej godziny kobieta siedziała bez ruchu, pogrążona w jakimś dziwnym letargu.
     Jej ciało było zdrętwiałe. Zmarznięte. Była głodna. Spragniona. Zaczęła przez to słabiej widzieć, obraz się jej rozmazywał. W dodatku telefon wydał cichy dźwięk oznajmiający, że bateria padła. Była całkowicie sama na środku jakiegoś odludzia, znikąd pomocy, a niedaleką, piaszczystą drogą jak widać nikomu dzisiaj nie uśmiechało się jechać.
     Molly poczuła, że ma mokre policzki. Płakała? Chyba już za długo hamowała w sobie cały strach i ból. Nikt jej przecież teraz nie widział.
     Ostatkiem sił zwinęła się w kłębek, aby zachować jeszcze trochę ciepła.
     I zaczęła cichutko płakać.

***

     John chyba po raz tysięczny... nie, milionowy... zapytał w duchu "Za jakie grzechy poznałem Sherlocka Holmesa? Czym ja Ci zawiniłem?"
     Pół godziny od rozstania z Sherlockiem pod barem trafił przez bagna do brzegu rzeki. Tam stanął i podparł się rękami pod boki.
     - "Myślę, że jakoś dalej trafisz" - mamrotał do siebie, rozglądając się dookoła. - Niby do czego ja mam trafić?
     Doktor Watson wyciągnął telefon z zamiarem zadzwonienia do przyjaciela, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Nie może zawsze być tak zależnym od detektywa. Nie, trzeba poradzić sobie samemu.
     Temperatura szybko spadała. Zatarł ręce, robiąc przy tym nieco dziwne, taneczne kroki rozgrzewające. Nie robił tego nigdy przy ludziach. Dobrze więc, że teraz nikogo przy nim nie było, bo nie kopnąłby czegoś błyszczącego.
     Zaciekawiony John podniósł błyskotkę. Wyglądała, jak kawałek szkła. Nie... to nie jest szkło. Świeci się jakoś inaczej. John nie był chemikiem, ale domyślił się, że coś takiego nie jest naturalne. I nie powinno być przy rzece.
     "Skąd się tu wzięłaś, błyskotko?". Doktor wstał i jeszcze raz się rozejrzał, tym razem bardziej zwracając uwagę na otoczenie. Zobaczył najbliższe miejsce, z którego cokolwiek "ludzkiego" mogło pochodzić.
     Stara stocznia w Jarrow.

***

     Zewnętrzny obserwator, nawet na takim poziomie inteligencji co Mycroft, nie dałby rady oczytać emocji, które właśnie przewijały się przez myśli Sherlocka. Młody Holmes nauczył się umiejętnie maskować swoje uczucia już w dzieciństwie. Ułatwiało to wiele spraw - wszyscy mieli go za pozbawionego uczuć, bezwzględnego człowieka.
     Cóż, w większości była to prawda. Ale nie był całkowicie pozbawiony uczuć.
     Kryminalne zagadki to naprawdę bardzo zajmująca umysł rzecz. Dlatego przed nagłym powrotem z wygnania nie zaprzątał sobie pałacu myśli kwestiami... sercowymi. Trudno mu było nawet w obecnej sytuacji przyznawać się przed samym sobą, że takie kwestie mogą występować także u niego.
     Jednak odkąd Jim porwał Molly... coś się popsuło. W jego umyśle, ściślej rzecz ujmując. To tak jakby ktoś otworzył od dawna zamknięty pokój w domu, odkurzył go, odmalował, wstawił nowe kwiaty...Kiedy usłyszał jej pierwszy krzyk, serce zabiło mu mocniej. "Uspokój się" mówił do niego, ale za każdy razem, kiedy widział Ją zabieraną gdzieś, słyszał Jej krzyk... nie mógł go uspokoić.
     Próbował powiedzieć sobie, że to nie przez Molly. Że gdyby Moriarty porwał jakąkolwiek osobę, przejął by się tak samo. Ale coś w nim, głęboko, mówiło, że to nieprawda. Że to dla niej nie chce zmarnować ani chwili, ani sekundy. Musi ja znaleźć.
     I właśnie wtedy - kiedy zobaczył skuloną na trawie postać - po raz pierwszy od wielu, wielu lat, Sherlock Holmes pozwolił sobie na prawdziwe emocje. Łza spłynęła mu po policzku, a twarz rozjaśnił szczery uśmiech ulgi.
     - Molly, czy to ty? - szepnął.
     Jak szybko emocje się pojawiły, tak szybko zniknęły. Kto wie, gdzie czai się Moriarty? Nie czas na okazywanie słabości. Póki co.
     - Molly - Sherlock powiedział głośniej, podchodząc bliżej.
     Skulona na trawie postać przestała płakać, zamiast tego niespokojnie oddychała. Holmes szybko podbiegł do kobiety i odwrócił ją do siebie.
     Była dziwnie blada. Oczy miała półprzymknięte i przeszywały ją dreszcze. Sherlock czym prędzej zdjął swój płaszcz i owinął nią dziewczynę.
     - Sher... Sherlock? - szepnęła, lekko przechylajac głowę.
     Detektyw nie mógł powstrzymać nerwowego śmiechu pomieszanego z ulgą.
     - Spokojnie. Już nic ci nie grozi.
     Molly spojrzała na niego.
     - Ładnie ci w fiolecie - szepnęła.
     Sherlock zmarszczył brwi. O ile dobrze pamiętał, rano zakładał szarą koszulę. Dla pewności jeszcze raz spojrzał na siebie. Miał rację.
     - Molly... jaki fiolet?
     Kobieta skuliła się, wydając cichy jęk i łapiąc się za brzuch. Po chwili z uśmiechem spojrzała z powrotem na detektywa.
     - Babunia dodała cukru. Ty chyb nie słodzisz. Mówiłam jej, ale uznała, że skoro tańczysz, nie zaszkodzi - ciałem Molly przeszły kolejne dreszcze, mimo przykrywającego ją ciepłego płaszcza.
      - Molly - Sherlock zacisnął usta i przyłożył jej rękę do głowy. Nie poczuł różnicy. Przyłożył dłoń do szyi, by wyczuć puls. Minuta wlokła się nieubłagalnie....
     30 razy*. Cholera.
    
***

     Zachód słońca zastał Johna, gdy ten przechodził przez płot na teren dawnej stoczni w Jarrow. Po drodze, przyglądając się tajemniczemu szkiełku, doszedł do wniosku, że to fragment jakiegoś specjalnego naczynia. Wystarczy, że ktoś miał bardzo grubą podeszwę w bucie i łatwo mógł wynieść poza teren pracy fragment rozbitego naczynia.
     Watson wyciągnął z kieszeni małą latarkę, którą miał przy sobie na nagłe sytuacje. Po rozejrzeniu się po głównych halach, przeszedł do tych mniejszych pokoi, ale wciąż niczego nie znalazł. Niczego oprócz zakurzonych maszyn, które bardzo łatwo mogłyby posłużyć za śmiercionośne bronie.
     John otworzył kolejne drzwi. Bingo!
     Znalazł się w małym pokoiku, zastawionym doniczkami pełnymi roślin. Przy nich stało małe biurko, zastawione chemicznymi przyrządami. Na podłodze leżał rozbity słoik. No, to zagadka "dziwnego" szkiełka rozwiązana! Całość wyglądała bardzo prowizorycznie i John wątpił, że Moriarty ugościł by siebie w tak obskurnych warunkach. To nie w jego stylu.
     Kompletnie nie znał się na botanice- oczywiście, był lekarzem, ale nazwy ziółek nie były jego mocną stroną. Rozpoznał tylko konwalie. No, i taką roślinkę z fioletowymi, podobnymi do dzwonków kwiatkami. Jak ona była? Naparstnica!
     John już miał się odwrócić i wracać, gdy ponownie spojrzał na fioletowa roślinę. Znał ją z domu. Teraz sobie przypomniał. Jego ojciec miał problemy z sercem, a to napar z tych ziół bardzo mu pomagał.
     Przyjrzał się innym roślinom. Przypomniał sobie, ze konwalia też miała pewne właściwości działąjace łagodząco na problemy z sercem. Och! I ten żółty kwiatek też! Miłek... chyba!
     John podszedł bliżej biurka. Znalazł stos papierów, w których ktoś skrupulatnie opisał wszelkie właściwości roślin w doniczkach. Urginia morska, naparstnice, miłek, konwalia... wszystkie te rośliny łączyła jedna rzecz - występowanie kardenolidy.
    " Powtórka ze studiów" - pomyślał sobie. Kardenolida to główny składnik leków nasercowych. Należy do glikozydów nasercowych. Leki jak leki - pomagają, ale przedawkowane prowadzą do poważnych komplikacji. Naprawdę poważnych.
     Spojrzał na stolik obok. Tabletki. Najprawdopodobniej glikozydy naparstnicy. Obok leżało coś dziwnego. Malutkie urządzenie, ledwie widoczne na białej kartce. A obok...
     - O, nie... - szepnął John. Wybiegł z pokoju, wyciągając z kieszeni komórkę.

***

     - John, mamy problem.
     - Wiem, miałem...do ciebie dzwonić - John dyszał do słuchawki.
     - Stocznia czy dawne muzeum?
     - Stocznia. Jeśli o to ci chodziło... Znalazłem tam małe... laboratorium.
     - John, nie mam dużo czasu - Sherlock co jakiś czas patrzył na drżącą, wodzącą nieprzytomnym głosem Molly.
     - Glikozydy... Glikozydy nasercowe... Leki dla osób z... przewlekłymi chorobami serca. Przedawkowanie grozi śmiercią... 
     - Jak to objawia sie przedawkowanie?
     - Cóż... - John zatrzymał się tuż przed bramą. - Zaburzenia widzenia, równowagi, bóle brzucha, zaburzenia świadomości...
     - Genialne... Nikt nie będzie podejrzewał leku - szpnął bardziej do siebie detektyw, po czym głośniej powiedział do słuchawki:
     - Widzenie barw?
     - Na fioletowo i.. czekaj, przypomnę sobie... żółto.
     - Cholera!
     - Sherlock, co się stało?
     - Znalazłem Molly. I z tego co mówisz, nie jest dobrze.
     - Ach! Wiedziałem... - Sherlock zrobił zdziwioną minę, czego niestety nie mógł dostrzec jego przyjaciel. - Sherlock. Musisz ją jak najszybciej zawieźć do szpitala. Ale musisz wiedzieć, że oni nie dawali jej tego leku normalnie. Oni jej go wscze...
     Patrzysz uważnie? - znajomy głos przerwał rozmowę detektywa z doktorem.
     Sherlock nerwowo rozejrzał się dookoła. Podświadomie przycisnął bliżej nieświadomą niczego Molly.
     - Gdzie jesteś?
     Obsesja to zabawa dla młodych ludzi.Głos był nagrany. Na próżno pytać, Jim mógł być wszędzie.
Należymy do nich, prawda? Obsesja na punkcie śmierci jest oryginalniejsza od wszytskich innych, co, Sherlock? Obaj ją przechytrzyliśmy. Chcesz poznać prawdę? Jak to zrobiłem? Możesz tu szukać sekretu, ale oczywiście go nie znajdziesz, ponieważ, oczywiście, nie patrzysz jak należy. Tak naprawdę, nie chcesz go znać. CHCESZ być oszukanymi. 

Malinowa 

___________________________
*prawidłowa praca serca waha się od 60 do 100 uderzeń na minutę

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział ósmy

     Sherlock postanowił działać natychmiast. Zebrał wszystkie potrzebne przedmioty i ruszył w stronę drzwi.
- John jest sprawa do załatwienia - rzucił, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi krzyknął jeszcze raz- John!
     Dopiero po chwili przypomniał sobie, gdzie podziewa się jego towarzysz. ,,Że też nie ma go nigdy, kiedy jest potrzebny''- pomyślał. 
     Wtedy usłyszał, że ktoś wchodzi po schodach, a drzwi otworzyły się z hukiem, o mało go nie uderzając. 
- No jesteś wreszcie, ile można czekać?- powiedział z pretensją w głosie detektyw.
- Przecież sam mnie wysła... 
- Nieważne - przerwał John'owi Holmes- musimy ruszać natychmiast.
     Dopiero w samochodzie Sherlock zaspokoił w części ciekawość doktora, pokazując mu otrzymaną kartkę. 
- Mam nadzieję, że masz pistolet przy sobie. - zwrócił się do Watsona.
- Oczywiście, że mam. Przez ostatnie wydarzenia staram się zawsze mieć go przy sobie...- po chwili zapytał- Dokąd tak właściwie jedziemy?
- Do Jarrow i nie tylko.
     Większość podróży minęła im w ciszy.

***
     Mycroft przechadzał się właśnie po swoim biurze, kiedy zadzwonił jego telefon.
- Tak to ja. Jesteś tego pewien? Niebezpieczeństwo... Rozumiem. Zaraz go poinformuje. - odpowiedział wyraźnie zmartwiony. 
      Przez długi czas stał jednak przy oknie, zastanawiając się w co znowu wpakował się jego brat, zanim postanowił poinformować go o zaistniałej sytuacji.

***

     Z zamyślenia wyrwał Sherlocka dzwonek telefonu.
- Nie odbierzesz?- spytał John.
- Nie...- opowiedział Holmes, idąc szybkim krokiem w stronę baru, po chwili jednak dodał- To pewnie znowu Mycroft. Nie mam czasu zaprzątać sobie nim teraz głowy. 
- ,,Bar pod Wieprzową Głową'' - odczytał na głos doktor- Myślisz, że może mieć to jakiś związek z wiadomością?
- Zaraz się przekonamy - odparł detektyw i oddalił się na chwilę.
     Kiedy wrócił dał Johnowi mapkę i zalecenia co ma dalej robić. 
- Pojedź w stronę tych bagien. Myślę, że dalej jakoś trafisz. Zapewne niedługo do ciebie dołączę, ale najpierw muszę coś sprawdzić. Tylko bądź ostrożny.
- A ty gdzie idziesz, Sherlocku?
- Szukać labiryntu...
     Idąc w stronę domniemanego labiryntu, Holmes rozmyślał o powierzonej mu misji. Wiedział, że dał przyjacielowi trudne zadanie, ale nie to teraz się liczyło. Chciał jak najszybciej odnaleźć Molly. Chciał mieć pewność, że nic jej nie zagraża. Czuł, że właśnie tu może ją odnaleźć. Po drodze mijał ogromne krzewy, które razem łączyły się w długi i zawiły ciąg, tworząc coś na kształt naturalnego labiryntu. 
     Słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi, a detektyw odczuwał coraz większe zmęczenie. Wiedział jednak, że nie może się poddać, więc szedł dalej. W końcu minął kolejny zakręt, a za nim ujrzał postać skuloną na trawie. Słyszał jej cichy płacz... 
- Molly, czy to ty? 

                                                                                                                                           Justyna
    



piątek, 23 stycznia 2015

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Stali już przy dziwach kiedy Sherlock zauważył wyprostowaną kołatkę.
,,Mycroft” – pomyślał, po czym oznajmił – Chyba mamy gościa.
-Kogo? – Spytał John.
Detektyw skrzywił kołatkę po czym powoli udał się na górę. Przeczucia go nie myliły. W fotelu siedział jego brat i powoli popijał herbatkę. Starszy Holmes zmierzył wzrokiem obojga po czym oznajmił:
- Wyglądasz na zakłopotanego, braciszku. Czyżby jakieś nowe wieści o Molly?
Sherlock popatrzył krzywo. ,,Skąd ty o tym wiesz” - mówiły jego oczy.
- Zapomniałeś, że jestem jedną z ważniejszych osób we Wielkiej Brytanii. – odpowiedział zwyczajnie. Jakby czytał w myślach. Po chwili ciszy – Skontaktowała się ze mną. Moi ludzie już po nią jadą. Niestety. Nie możemy przywieść jej do Londynu. Zapewne zagrażało by to jej życiu. Zabawne. Zwykle to ty pakowałeś się w kłopoty, a ostatnimi czasy to inni mają kłopoty przez ciebie.
W tym momencie zadzwonił telefon. Mycroft po krótkiej rozmowie z jakimś zapewne mężczyzną zmartwił się.
-… Tak. Tak. Aha. Dobrze. Szukajcie. Nie wiem gdzie. Musicie szukać. – zakończył rozmowę – Wydaje mi się, że twoja koleżanka nawet nie ma pojęcie w posiadaniu czego się znalazła. No cóż. Miło było. Żegnam . – Zabrał parasolkę i kręcąc nią, wyszedł.

***
- No, no, no. Bardzo nie ładnie. Miałaś nikogo nie informować. Myślałem, że to zrozumiałe. – powiedział Johnatan trzymając Molly za rękę.
- Puść mnie. To nie fair. Nie mówiłeś nic. Mówiłeś tylko o zakazie powrotu do Londynu.
- och. Biedna, głupiutka, mała. A i do twojej informacji. Pan Moriaty postanowił wyzwać na pojedynek twoich … przyjaciół. Jeden z nich oberwał w zęby.
- Co? – spytała z przerażeniem – Kto?
Johnatan tyko zaśmiał się podle i zabrał Molly z powrotem do vana. Tym razem zakneblował ją, związał i zakrył oczy.
Jechali tak dłuższą chwilę po czym goryl wyrzucił biedną dziewczynę na jakiejś łące.
- Zobaczymy czy tym razem coś wymyślisz – oznajmił i odjechał z piskiem opon.

***
Sherlock chwycił swoje skrzypce i zaczął grać. Mijały godziny.
Nagle usłyszał głośniejsze puknięcie. Odwrócił się po czym na stole zobaczył pastelowo-niebieską kartkę. Wziął ją do ręki i zaczął czytać.
,,Nie mam pojęcia skąd Hooper miała numer Mycrofta, ani jak go zdobyła. Czyżbyś maczał w tym palce?

J.M.
PS.:
Lepiej się pośpiesz z zagadką. Inaczej ONA tego nie przeżyje.

Do listu była dołączona mapka oraz słowa.
,,Bar niewielki stoi i mokradła. Przy Jeziorku w Wodrreajk. Z 50 km od niego bagno i liny, a tam człowiek z głową zwierza i pułapka. W labiryncie ktoś płacze.”
Sherlock od razu zorientował się, że chodzi o Jarrow, ale nie miał pojęcia o co chodziło z labiryntem.

Pozdróweczka
Rox.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział szósty

Jonathan wrzucił Molly do czarnego Vana i odjechał z piskiem opon. Miała związane ręce, ale półgłówek nie pomyślał o tym, żeby ją zakneblować. Molly obudziła się po kilku godzinach jazdy. Orientowała się tylko, że jest w samochodzie, na niezbyt równej drodze, prawdopodobnie polnej i że nie jest zakneblowana tylko związana.
- Ugh... - wydobyła z siebie cichy stęk - Gdzie jedziemy?
- Tam skąd nie będziesz już mogła wrócić do Londynu. - wysyczał Jonathan.
'Już nie zobaczę Londynu? Tobby'ego ani Sherlocka?' - myślała - 'To nie możliwe!'
Zaczęła się wiercić, by dojść do ściany oddzielającą ją i kierowcę.
- Ale gdzie?! - drążyła temat.
- Guzik Cię to powinno obchodzić!
Molly po tych słowach naburmuszyła się.
'Czekaj! Ty imbecylu! Ja tobie jeszcze dam popalić!' - krzyczała w myślach.
Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał. Molly poleciała do przodu. Tylne drzwi zostały otwarte, a Jonathan brutalnie wyciągnął dziewczynę z pojazdu.
- Ty tu zostajesz. Jesteśmy bardzo daleko od Londynu, ale jeśli myślisz o powrocie to nie radzę, chyba że chcesz, żeby coś się stało twojemu ukochanemu. - powiedział do niej rozpinając jej kajdanki. - Twoje rzeczy. Spływaj.
  Wsiadł do Vana i odjechał. Molly, wściekła, podniosła kamień i rzuciła go w stronę odjeżdżającego.
- Jak on to sobie wyobraża? Mam nie wracać do Londynu? Mam tam pracę, rodzinę, Sherlocka... A jak mu się coś stanie? Muszę wrócić!  Tylko gdzie jestem? - mówiła do siebie idąc drogą.
Pojawiła się tablica "Jarrow".
- Aż tak daleko?!
                                                                          ***
- Gdzie mnie prowadzisz? I co zrobisz z Molly?
- Na twoim miejscu, nie byłbym taki ciekawy pierwszej rzeczy. Molly zostanie wywieziona daleko stąd. Już nie wróci.
- Kłamiesz!
- Co jak co, ale w tym akurat nie kłamię. Jesteś zakochany. - przy ostatnich słowach Jim zaśmiał się szyderczo.
Sherlock spiorunował go wzrokiem.
- Czego chcesz?
- Znowu ta sama śpiewka! Bądź w końcu oryginalny! - krzyknął Moriarty z pretensją w głosie.
- Oryginalny tak jak ty? - na te słowa, Jim skinął głową - Nie dziękuję!
- Twoja strata.
- Bierz broń. - rozkazał Moriaty - I pod ścianę!.
- A ty? - zapytał detektyw biorąc broń ze stolika.
Jim nic nie odpowiadając wziął pistolet i podszedł do drugiej ściany.
- Panowie. Proszę 10 kroków do przodu.
Sherlock zmarszczył brwi.
- Sekundant. - wyjaśnił Moriarty.
- Będziecie strzelać do siebie nawzajem. Do pierwszego trafienia.
Pierwszy wycelował Moriarty. Chciał strzelić w ramię młodszego Holmesa, ale ręka mu zadrżała i kula przeleciała obok ucha detektywa. Podniósł broń do twarzy, by teatralnie zdmuchnąć dym. W tym samym czasie Holmes wypuścił pocisk, który trafił w broń przestępcy, wybijając mu przy tym kilka zębów w dolnej szczęce. Jim zawył z bólu.
- Trafił pana. - odparł sekundant.
Moriarty zmierzył młodszego Holmesa wzrokiem.
- No, no. Panie Holmes. Nie spodziewałem się tego po panu. - parsknął Jim. - Nie myśl jednak, że cokolwiek to zmieni. Panienka raczej nie wróci i nie radzę informować twojego brata, jeśli chcesz by była w pełni zdrowa.
Po tych słowach, Moriarty zniknął, a przed Sherlockiem otworzyły się drzwi na korytarz.
                                                                        ***
  Sherlock właśnie schodził ze schodów na dół, gdy John do niego podbiegł.
- I co? Co z Molly?
- Gdzieś ją wywiózł. Nie wiem gdzie, a nie mogę w to zaangażować Mycrofta, by coś jej się nie stało. - odparł Sherlock ze smutną miną.
- Cego chciał od Ciebie Moriarty?
Sherlock musiał się chwilę zastanowić jak odpowiedzieć na to pytanie. Mówiąc szczerze, to jeszcze nie docierało do niego to co się stało.
- Chciał pojedynku.
- Pojedynku? - powtórzył z drwiącą miną John.
- Tak. Pojedynku na strzały. Oberwał w zęby. - odparł zirytowany detektyw.
John tylko skinął głową. Reszta drogi na Baker Street upłynęła w milczeniu.

Parawan.

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział piąty

Moriarty zbytnio nie przejął się widokiem radiowozów za oknem. Na twarzy wciąż miał swój złowieszczy uśmiech, jak przystało na prawdziwego kryminalistę.
-Sherlock Sherlock Sherlock...-zaczął mówić do siebie, nadal patrząc przez okno.
-Jaki ty jesteś głupi....a w dodatku naiwny !
Molly stała z boku, z lekkim przerażeniem w oczach i przyglądała się tej scenie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Jim jakimś cudem przeżył i stoi teraz w jednym pokoju z nią i Sherlockiem. Na myśl o Holmesie pojawiły jej się łzy w oczach. Tak bardzo jej na nim zależy... A teraz dodatkowo zafundowała mu ogromne niebezpieczeństwo. Zaczęła karcić za to siebie w myślach.
************************************************************************
W tym samym czasie, piętro niżej stał John Watson. Sherlock nie pozwolił mu iść za nim, by go nie wpakować w kłopoty. Ah  ten jego przyjaciel... Jest z "lekka" szalony, ale troszczy się o innych... Dlatego tak bardzo mu zależy na tej przyjaźni.
-I co ja tutaj mam niby robić ? - doktorek zaczął  mówić do siebie i chodzić tam i z powrotem. W końcu jednak usiadł na podłodze i zajął się rozmyślaniem na temat: jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie spotkał na swojej drodze Sherlock'a ?
************************************************************************
-Czego ode mnie oczekujesz ?!!- wrzasnął Sherlock, a jego twarz sugerowała jedno: jak nie przestaniesz gadać, zaraz dostaniesz kulką w łeb.
-Oj no weź ! Naprawdę nie wiesz ? - Moriarty zaśmiał  mu się drwiąco w twarz.
-Sherlock Holmes- ponoć najsłynniejszy detektyw na świecie... hmm... chyba pora obalić tę teorię.- znów można było usłyszeć jego szatański śmiech.
-To chyba jasne czego oczekuję !!-Jim coraz bardziej się rozkręcał
-Czego ? ... no powiedz czego ode mnie chcesz ... - Holmes powiedział to tak cicho, że do Molly ledwo dotarły te słowa.
Ona bardzo dobrze wiedziała, czego Moriarty pragnął . W tej chwili zrozumiała jedno... Może już na zawsze stracić Sherlock'a... Te wszystkie jej marzenia związane z nim, mogą runąć właśnie w tym momencie. Nie wytrzymała... Podbiegła do Jim'a i z całej siły uderzyła go w nos. Można było usłyszeć jego jęk. Chwilę po tym na brudną od kurzu podłogę, polały się krople krwi.
-Ooooł panno Molly, nie dobra z pani dziewczynka- mimo bólu, który można było wyczytać z twarzy złoczyńcy, ten nie zaprzestał swoich dogadywanek.
-Nigdy go nie dostaniesz !!!! NIGDY !!!!- Molly z taką wściekłością wykrzyknęła to kryminaliście w twarz, że aż Sherlock spojrzał na nią zdziwiony.
-Uciekaj póki masz szansę !!! - zdyszanym głosem powiedziała mu Hooper.
Detektyw jednak nie ruszył się. Stał w tym samym miejscu co przedtem i jedynie patrzył z większym skupieniem na wpół zgiętego z bólu Moriarty'iego.
Miał przed sobą swojego odwiecznego wroga. W każdej chwili mógł go zabić, ale coś w głowie mu mówiło by tego nie robił...
-Zostaw moich przyjaciół w spokoju, a w zamian weź mnie.
Molly nie mogła  w to uwierzyć.
-NIE !!!!!!- krzyknęła z ogromną rozpaczą w głosie.
Jim usłyszawszy te słowa, wyprostował się i "słodko" uśmiechnął.
-Zakończmy to raz na zawsze Holmes. A ty droga panienko.- spojrzał w stronę Molly.
-Nie próbuj się w to wtrącać!- powiedział to z taką groźbą w głosie, że dziewczyna bała się cokolwiek odpowiedzieć.
-Najpierw jednak- tu Moriarty znów odwrócił się do Sherlock'a.
-Odeślij radiowozy i powiedz, że to fałszywy alarm.
Detektyw westchnął i odpowiedział .
-O to nie musisz się już martwić... Czekają na mój sygnał by mogli ruszyć do akcji, a jak dotąd, nie pokazałem im go.
Jim po raz kolejny tego dnia, zaśmiał się szyderczo, ale nadzwyczaj głośno  W końcu miał Sherlock'a w swoich szponach. Nareszcie nadszedł ten moment, w którym świat powie "pa pa" detektywowi a dostrzeże geniusz Jima Moriarty'iego. Najpierw jednak, trzeba się pozbyć tej zakochanej w Holmes'ie dziewuchy.
Jego myśli przerwał odgłos otwieranych drzwi. Do pokoju wparował zdyszany i wściekły Jonathan.
-O John ! Nareszcie ! Pozbądź się ten dziewczyny.- tu wskazał na Molly
-Mam ją zabić ?- przez twarz Jonathan'a przeszedł dreszcz zadowolenia.
-Nieee... to zbyt nudne. Po prostu zapakuj ją do wozu i wywieź jak najdalej stąd. Tak by już NIGDY, podkreślam słowo NIGDY, nie odnalazła mnie ani Sherlocka Holmes'a.
Dla Molly Hooper, wydarzenia z tego dnia okazały się zbyt ciężkie. Przed oczami zrobiło jej się ciemno... poczuła,że nogi jej miękną.... Chwilę potem leżała już na ziemi. Zemdlała.
-Cudownie !- Moriarty'iego humor nie opuszczał.
-Bierz ją na ręce i zrób co Ci nakazałem ! A pan, panie Holmes... Proszę za mną.

Sherlockowa xx



środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział czwarty


Molly Hooper została wrzucona do ciemnego pomieszczenia przez pomocnika Jima. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i została sama, w ciszy i ciemności. W pierwszym odruchu chciała usiąść na podłodze i się rozpłakać z bezsilności, jednak zdecydowała wziąć się w garść. Popłacze sobie potem w domu, w jej ciepłym mieszkaniu, gdy wszystko będzie już dobrze. A będzie, musi być - zaczęła sobie wmawiać i na oślep dotarła do drzwi. Szarpnęła za klamkę gwałtownie, raz, drugi, trzeci. Bez skutku.
-Pomocy!- krzyknęła, lecz nikt jej nie odpowiedział. Była sama jak palec.
 Co prawda nie był to zimny, wilgotny bunkier w jakich trzyma się ofiary w filmach akcji, a jedynie ciemny pokój. Prawdopodobnie jakieś pomieszczenie zagospodarowane do przechowywania różnych niepotrzebnych przedmiotów - w tym Molly Hooper.
 Patolog zdziwiła się, że większość jej myśli zaprząta strach nie o nią samą, a o Sherlocka. Przecież to ona była zamknięta na klucz w nieznajomym miejscu w Londynie, na dodatek zdana na łaskę niebezpiecznego psychopaty jakim bez wątpliwości był Jim Moriarty.
 Ona wiedziała, czego chciał.
 Chciał Sherlocka.
 Nie chciał jego strachu, nie chciał jego poniżenia, chciał go całego.
 Molly jęknęła i dotknęła obolałej szyi. Gdyby tylko mogła cofnąć czas i krzyknąć do miotającego się po pokoju na Baker Street detektywa coś sensownego - nie okrzyk bólu. Gdyby mogła mu dać jakieś wskazówki na temat tego, gdzie jest i jak bardzo chce, żeby nie przychodził. Chciała, żeby z nim było wszystko w porządku. Chciała, żeby Moriarty nie dostał Sherlocka. Chciała być tą iskierką, która rozpocznie pożar mostu na drodze Jima do sukcesu.
 Nigdy nie była silnym charakterem, dość często czuła się przytłoczona i zagubiona, ale stwierdziła, że koniec z tym. Koniec z tym na czas, kiedy jej działania mają prowadzić do ochrony Sherlocka, a co za tym idzie ochrony sprawiedliwości i ludzkich istnień. Próbowała pokazać swojej podświadomości wyższy cel, próbowała przedstawić sobie coś innego niż tylko dziecinną chęć uratowania... No właśnie, kim dla niej był młodszy z braci Holmes?
 Nie wiedziała ile tu siedziała.
 Chyba długo, bo stwierdziła, że był kimś więcej.



                                                                  * * *



Dzień pierwszy, dzień drugi, dzień trzeci, cholera!
- JOHN!!!- rozległ się krzyk, a zadyszany Watson przybiegł z kuchni.
- Co się stało? Masz coś? - zapytał szybko i już był gotowy do ewakuacji z mieszkania. Molly zniknęła trzy dni temu i człowiek, który znał Londyn jak własną kieszeń, człowiek, który dysponował siatką bezdomnych informatorów zgubił ją i Jima w tych angielskich uliczkach.
- To część gry. - Sherlock stwierdził, podnosząc się z kanapy. Sińce pod oczami, blada twarz. John westchnął.
- Kontynuuj. - Watson subtelnie przypomniał mu, że nie mieszka w jego pałacu myśli.
 Sherlock wziął do ręki książkę ,,Baśni braci Grimm'' i otworzył na zaznaczonej zakładką stronie.
- Chłop wykonał to wszystko jak najściślej. Gdy już teraz trochę popraktykował, ale jeszcze niezbyt wiele, pewnemu bogatemu panu skradziono dużo pieniędzy. Powiedział mu tedy ktoś, że istnieje doktór wszechwiedzący, że mieszka w takiej a takiej wiosce i że niezawodnie musi wiedzieć, co się stało z pieniędzmi.* - Holmes przeczytał z ożywieniem i spojrzał na przyjaciela. John skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uniósł brwi. Sherlock wzniósł oczy ku niebu, ale zaczął wyjaśniać. - Wykonał to wszystko jak najściślej. Moriarty umarł jak najściślej, w jego mniemaniu. Gdy już teraz trochę popraktykował, ale jeszcze niezbyt wiele, czyli dla niego pokazanie się na ekranach całego kraju było czymś niezbyt wielkim... Powiedział mu tedy ktoś, że istnieje doktór wszechwiedzący, to bardzo w jego stylu. Nazywanie mnie doktórem wszechwiedzącym. - Sherlock wyobraził sobie te słowa wypowiadane z pogardą przez Moriarty'ego - że mieszka w takiej a takiej wiosce i że niezawodnie musi wiedzieć, co się stało z pieniędzmi. Bingo! To moje poszukiwania Molly! - wykrzyknął z ekscytacją i narzucił na siebie płaszcz. John zastygł w jednej pozycji i obserwował go wstrząśnięty.
- Gdzie ty się wybierasz? Przecież to niczego nie wyjaśniło! - zirytował się, ale ubrał kurtkę i rzucił się za swoim towarzyszem do wyjścia.
- John, jakbyś uważał się za króla, gdzie schowałbyś skradzione pieniądze?



                                                              * * *



 Drzwi otworzyły się, a w nich stanął Jonathan, dobrze zbudowany mężczyzna pracujący dla Jima. Molly zmrużyła oczy, gdy światło z przedpokoju przedarło się przez ciemność klitki, w której siedziała.
Człowiek ruszył w jej kierunku bez słowa, a ona napięła wszystkie mięśnie, niczym zwierzę gotowe do ucieczki.
Gdy nie chciała ruszyć się z miejsca, osiłek zastosował więcej siły, owijając jedno ramię wokół jej szyi.
Patolog dostrzegła w tym szansę. To był tylko tępy osiłek, a ona znała podstawy samoobrony - cóż, obracała się w towarzystwie Sherlocka Holmesa, który często opowiadał jej o wszelkiego rodzaju morderstwach i napaściach. Wysnuła konkretne wnioski. Złapała ramię Jonathana obiema dłońmi i zawiesiła się na jego ręce. Prawa fizyki zadziałały tak, jak podejrzewała - napastnik zluzował uścisk i przeleciał obok niej, upadając na lewo. Molly rzuciła się do ucieczki dziękując sobie samej, że nie ubrała dziś do pracy nowych szpilek, tylko stare, wygodne buty. W sumie teraz od nich zależało jej życie, więc wytężyła wszystkie siły i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Klucz był oczywiście z zewnętrznej strony - to dało jej niesamowitą przewagę.
Przekręciła go, więżąc w środku współpracownika Moriarty'ego.
Uśmiechnęła się do siebie samej i mimo iż była zadyszana, a serce waliło jej jak szalone czuła, że może uda jej się uratować kogoś więcej niż tylko ją samą.




                                                               * * *



Deszczowe ulice Londynu były ciche. John Watson próbując dotrzymać kroku Sherlockowi miał wrażenie że chodzą po polu minowym. Tak jakby ktoś miał tą ciszę pod kontrolą.
Przed nimi ukazał się dość masywny budynek z szarej cegły, wyrastający wśród równo przystrzyżonych trawników.
- Przecież to jest...
-Jewel Tower. Dawniej skarbiec, teraz muzeum. - uciął detektyw. John poprawił pistolet w kieszeni.



                                                            * * *



W pomieszczeniu piętro wyżej Jim Moriarty przeciągnął się niczym kot w fotelu i zanucił ''Staying Alive''.  Oczekiwał Sherlocka, cóż, Molly była zdecydowanie jego skarbem. Miał słabość Sherlocka Holmesa. Miał go. Zachichotał przebiegle i odstawił szklankę na mały, elegancki stolik.
-Jonathan! Co tak długo?! - krzyknął.
-Myślę, że jeszcze trochę mu zajmie. - odpowiedział mu słaby, roztrzęsiony głos żeński.
-Molly, kochanie! - klasnął w dłonie i wstał. Patolog cofnęła się ostrożnie.
Nagle oboje zwrócili głowy w prawo, ponieważ tam rozległ się huk wystrzału z pistoletu. Drzwi zatrzęsły się pod wpływem uderzenia kuli, a tam, gdzie przed chwilą był masywny zamek powstała dziura. Otworzyły się powoli i przeszedł przez nie człowiek w czarnym, długim płaszczu i charakterystycznym niebieskim szaliku.
Zanim zrobił krok do przodu wyartykułował bezgłośnie ''jesteś cała?''. Molly kiwnęła głową i zacisnęła usta w wąską linijkę.
Sherlock wkroczył do pomieszczenia, w którym Jim nadal siedział rozluźniony w fotelu, detektyw wziął go na muszkę.
-Gra skończona. - wysoki mężczyzna stwierdził zdecydowanie, a kilka niesfornych kosmyków czarnych włosów opadło mu na spocone czoło ujmując mu lat.
-Zdarzyło mu się mówić z królem, więc chcąc się pokazać, jaki to on wielki, rzecze do króla:** gra skończona! A to dopiero! - Moriarty zacytował i zachichotał cicho. - Sherlocku, zacząłeś grać. Podniosłeś rękawicę, nie wycofuj się tak łatwo...
- Nie wycofuję się, kończę to. - odparł i zmrużył oczy celując w twarz wroga.
Syreny policyjne zawyły z zewnątrz.
- Tak więc wojna została wypowiedzianą niedźwiedziowi i wszystkie czworonogi zostały zwołane*** -Jim zaśmiał się ponownie i klasnął w dłonie. - Przeuroczo.










*jest to autentyczny fragment baśni Jacoba i Wilhelma Grimma ,,Wszechwiedzący doktór''
** Jacob i Wilhelm Grimm ,,Rupiec Kopeć''
*** Jacob i Wilhelm Grimm ,,Mysi-królik i niedźwiedź''
















                                                                                                           Ulczik


sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział trzeci

Moriarty kochał obserwować, dlatego z chęcią przyglądał się jak przez twarz Molly Hooper przewija się kilka emocji naraz.
Widząc go, aż zachłysnęła się powietrzem. Jim zaśmiał się w duchu. Nie mógł zrobić tego głośno, nie chciał przecież na wstępie zepsuć sobie wizerunku. Zamiast tego rozciągnął wargi w psychopatycznym uśmiechu prawdziwego szaleńca.
- No, no, Molly Hooper! - zacmokał - Tęskniłaś?
Zaskoczenie na twarzy kobiety ustąpiły przerażeniu. Stężały jej mięśnie, ręce zaciskała w pięści, które prawie natychmiast rozluźniła. Na ziemię, z głośnym brzdękiem, spadł pęk kluczy.
- J-jak? - wydusiła wreszcie.
- Jak wszedłem do mieszkania, czy jak to się stało, że siedzę tu żywy, mimo, że twój podpis widnieje na papierach, które temu zaprzeczają? - zapytał, wciąż z uśmiechem na wąskich wargach - To proste - powiedział, patrząc na podłogę, gdzie przed chwilą spadły jej klucze. Molly podążyła za jego wzrokiem - Nie wymieniłaś zamków, po naszym ostatnim spotkaniu - tu, spojrzał na nią i sugestywnie uniósł brew. Na twarz Hooper wstąpił rumieniec - A jeśli chodzi o tą drugą sprawę... Cóż, nie tylko Sherlock zna sztuczki. Ale ta wiedza jest zarezerwowana tylko dla niego. Opowiem światu, jak wielki Moriarty wrócił do żywych, dopiero wtedy gdy Holmes będzie konał, a ją będę napawał się jego bólem...
Jim na chwilę zatracił się w wizji umierającego na posadzce detektywa. Oczyma wyobraźni widział jak z wypływającą krwią uchodzi z niego życie... Ach, ta wyobraźnia !

Molly jednak nie marnowała czasu na rozmyślania. Właściwie w ogóle nie myślała. Zadziałało coś, co naukowcy nazywają instynktem samozachowawczym. Chwyciła kryształowy wazon (pamiątkę po świętej pamięci babci) i zamachnęła się. Niestety, nie trafiła. Gdy nadlatujące naczynie dzieliły centymetry od głowy Jima, ten się uchylił. Hooper rzuciła się do ucieczki.

Muszę stąd uciec – myślała gorączkowo, kierując się do drzwi wyjściowych. Pociągnęła kilkukrotnie za klamkę. Drzwi były zamknięte na przysłowiowe cztery spusty – Idiotko! Sama je zamknęłaś! Klucze... Zostały w salonie...

- Tego szukasz? - Jim oparł się o framugę i uniósł w górę pęk kluczy. Uśmiechnął się z udawaną życzliwością, a Toby z lubością ocierał się o nogawkę jego spodni.

Mały, zdradliwy sierściuch.

Moriarty odsunął od siebie zwierzę, po czym wolnym krokiem podszedł do Molly, która przylgnęła plecami do ściany. Klamka boleśnie wpijała jej się w lędźwie, ale patolog ignorowała ból. Skupiała się tylko na twarzy Moriartego, która znajdowała się już tylko kilka centymetrów od jej własnej. Jim położył rękę na jej karku i uśmiechnął się w krnąbrny sposób. Poczuła ukłucie. Zamknęła oczy. Odpłynęła.



~*~

Odzyskawszy świadomość, wzięła głęboki oddech. Powietrze pachniało kurzem i starym drewnem, przez co zaswędziało ją w nosie. Kichnęła. Czuła, że ma związane nadgarstki i stopy, ponadto usta krępował jej prowizoryczny knebel, zrobiony z jakiejś szmatki. Otworzyła oczy.

Znajdowała się w wielkim pokoju, z wypolerowaną, lśniącą posadzką z ciemnego drewna. Z sufitu – równie ciemnego jak podłoga – zwisały trzy żyrandole. W jednej z pokrytych ciemną, drewnianą boazerią ścian znajdował się kominek. Po dwóch stronach kominka, w równych około metrowych odległościach stały posągi z białego marmuru. Większość z nich miała ponure twarze, inne zaś wydawały się zastygnąć w przerażeniu. Mimo ogromnego przepychu samego pomieszczenia, jego umeblowanie było raczej ubogie. Ot co, ciemna kanapa, dwa fotele i imponująco duży, płaski telewizor. Całość prezentowała się trochę jak kwatera mitologicznej Meduzy dziwnym trafem przeniesionej do dwudziestego pierwszego wieku.

- Och, nareszcie! – na kanapie dostrzegła rozłożonego Jima, z pilotem w jednej ręce i szklanką bursztynowego trunku w drugiej – Skoro królewna wstała, zapraszam na seans! Rozwiązać ją! Zostaw tylko związane nadgarstki. I załóż jej nową biżuterię.

Nie wiedziała, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. W ciągu kilku sekund dopadł do niej mężczyzna wielkości goryla i aparycji szczura, który niezbyt delikatnie zajął się rozwiązywaniem więzów z jej stóp i ściągnięciu knebla.

Jim w skupieniu obserwował jak jego podwładny – Johanson zapina na szyi Hooper obrożę. I to nie byle jaką ! Połączona z małym pilotem na kolanach Moriartego, wytwarzała impulsy elektryczne, które powodowały niegroźne dla życia, aczkolwiek bolesne wstrząsy. Mógł zadawać ból za jednym wciśnięciem guziczka! Czyż to nie genialne?

- Zapraszam na seans – powtórzył – Dziś nadają mój ulubiony program - „Perypetie z Baker Street”! A wiesz, droga Molly, co w tym wszystkim jest najlepsze? Nadają z udziałem publiczności !

Zaśmiał się. Był to śmiech szczery, lekko gardłowy, a jednak przerażający. Był to śmiech prawdziwego szaleńca.

Uspokoiwszy się, Jim włączył telewizor, po czym wyciągnął z kieszeni mini mikrofon i przyczepił go do kołnierza swojej koszuli.

- Ciesz się widokiem, Molly Hooper.

Na ekranie pojawił się Sherlock. W mieszkaniu panował niewyobrażalny bałagan, nawet czaszka leżała nie na swoim miejscu. Sam Holmes leżał na kanapie z spojrzeniem skierowanym w sufit, a podbródek opierał o złożone jak do modlitwy ręce. Molly podejrzewała, że detektyw znów zamknął się w swoim pałacu myśli. Parę chwil później, zirytowany wstał i podszedł do drzwi. Ustawił się tyłem do obiektywu, zakrywając przy tym nowo przybyłych, więc nie mogli zobaczyć kto go odwiedził. Słyszeli jednak podniesione głosy dwóch mężczyzn, z którymi Sherock (swoim zwyczajem) nie poczynał sobie zbyt grzecznie. Wkrótce do konwersacji dołączył Mycroft, lecz nie miał wiele do powiedzenia, bo Holmes zatrzasnął im drzwi przed nosem. Hooper nienawidziła siebie za to, że akurat w tym momencie pomyślała o tym jak bardzo podoba jej się Sherlock Holmes. Na twarz wstąpił jej lekki rumieniec. Uszło to jednak uwadze Jima, który w skupieniu wpatrywał się w ekran, wyczekując idealnego momentu. I ten w końcu nadszedł.

- Jak to zrobiłeś? Przecież cię zabiłem... - odezwał się sam do siebie Holmes – No jak?

- Teraz będzie zabawa! - Jim klasnął w dłonie z entuzjazmem godnym pięciolatka, po czym włączył swój mikrofon – Nie doceniasz mnie, Sherlocku ! - krzyknął.

Detektyw poderwał się na nogi i zaczął szukać ukrytej kamery.

- Zamilkłeś? - ciągnął Moriarty - Jestem wszędzie. Jak powietrze...Jak wiatr. Zmienny wiatr... Bawię się z wami... Jak duch...

Molly także się poderwała. Miała skrępowane ręce, ale postanowiła skorzystać z nóg. Zamachnęła się, by kopnąć Jima w piszczel, jednak ten ją uprzedził. Na swoim malutkim pilocie wcisnął guzik, a ciałem Molly zawładnął wstrząs. Stanęła jak wryta, nie mogąc dobyć z siebie słowa. Jim spojrzał na nią lubieżnie i nachylił się, przystawiając mikrofon do jej ust.

- No już. Przedstaw się.

Molly nie mogła, ani też nie chciała się odzywać. Może nie była dla Sherlocka ważna, ale była niewinna. A Sherlock Holmes nie naraża niewinnych na niebezpieczeństwo. A ona nie chciała narażać jego. Zrobiłaby to gdyby pokazała jak bardzo się teraz boi. Zamiast tego, spróbowała uderzyć Moriartego. Trafiła w brzuch, jednak nie miała na tyle siły, by stawić opór swojemu oprawcy. Wcisnął guzik.

Przez jej ciało przeszedł silny impuls elektryczny, ściskający wnętrzności. Wrzasnęła.

- MÓW! - rozkazał Moriarty. Wciąż wciskał guzik.

Ból okazał się silniejszy. Przegrała.

- ZOSTAW MNIE! TO BOLI! - krzyczała.

- Zostaw ją. - usłyszała głos Sherlocka – Słyszysz ?

Moriarty posłusznie zaprzestał. Molly wzięła głęboki wdech.

- Czego chcesz? - dopytywał Sherlock.

- Ja? - powiedział – No pomyśl detektywie ! A może oszuście? - Jim spojrzał na Molly wyzywająco. I co? - zdawały się mówić jego oczy - I kto jest górą?

Na pewno nie ty, śmieciu – odpowiedziała mu w myślach. Kopnęła go w krocze.

- Ojoj! Zła dziewczynka ! A masz!

Kolejny wstrząs. Niewidzialna ręka zacisnęła się na sercu Molly.

- I co detektywie?! Masz 48 godzin. Inaczej panna zrobi pa-pa!
- Czego chcesz?! Czego? - krzyczał Sherlock. Bezsilny. Złamany. Tak, jak Jim Moriarty lubił najbardziej.

- Pomyśl! - odpowiedział. Wyłączył mikrofon i telewizor – Koniec transmisji – zwrócił się do Molly.

– Wynieść ją! - krzyknął. Johanson zawlókł półprzytomną Molly Hooper, a Jim wziął do ręki szklankę z Whiskey.

Sącząc alkohol uśmiechał się i gratulował sobie przebiegłości.

Koniec gry w kotka i myszkę, Holmes.


Madeleine.