środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział czwarty


Molly Hooper została wrzucona do ciemnego pomieszczenia przez pomocnika Jima. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i została sama, w ciszy i ciemności. W pierwszym odruchu chciała usiąść na podłodze i się rozpłakać z bezsilności, jednak zdecydowała wziąć się w garść. Popłacze sobie potem w domu, w jej ciepłym mieszkaniu, gdy wszystko będzie już dobrze. A będzie, musi być - zaczęła sobie wmawiać i na oślep dotarła do drzwi. Szarpnęła za klamkę gwałtownie, raz, drugi, trzeci. Bez skutku.
-Pomocy!- krzyknęła, lecz nikt jej nie odpowiedział. Była sama jak palec.
 Co prawda nie był to zimny, wilgotny bunkier w jakich trzyma się ofiary w filmach akcji, a jedynie ciemny pokój. Prawdopodobnie jakieś pomieszczenie zagospodarowane do przechowywania różnych niepotrzebnych przedmiotów - w tym Molly Hooper.
 Patolog zdziwiła się, że większość jej myśli zaprząta strach nie o nią samą, a o Sherlocka. Przecież to ona była zamknięta na klucz w nieznajomym miejscu w Londynie, na dodatek zdana na łaskę niebezpiecznego psychopaty jakim bez wątpliwości był Jim Moriarty.
 Ona wiedziała, czego chciał.
 Chciał Sherlocka.
 Nie chciał jego strachu, nie chciał jego poniżenia, chciał go całego.
 Molly jęknęła i dotknęła obolałej szyi. Gdyby tylko mogła cofnąć czas i krzyknąć do miotającego się po pokoju na Baker Street detektywa coś sensownego - nie okrzyk bólu. Gdyby mogła mu dać jakieś wskazówki na temat tego, gdzie jest i jak bardzo chce, żeby nie przychodził. Chciała, żeby z nim było wszystko w porządku. Chciała, żeby Moriarty nie dostał Sherlocka. Chciała być tą iskierką, która rozpocznie pożar mostu na drodze Jima do sukcesu.
 Nigdy nie była silnym charakterem, dość często czuła się przytłoczona i zagubiona, ale stwierdziła, że koniec z tym. Koniec z tym na czas, kiedy jej działania mają prowadzić do ochrony Sherlocka, a co za tym idzie ochrony sprawiedliwości i ludzkich istnień. Próbowała pokazać swojej podświadomości wyższy cel, próbowała przedstawić sobie coś innego niż tylko dziecinną chęć uratowania... No właśnie, kim dla niej był młodszy z braci Holmes?
 Nie wiedziała ile tu siedziała.
 Chyba długo, bo stwierdziła, że był kimś więcej.



                                                                  * * *



Dzień pierwszy, dzień drugi, dzień trzeci, cholera!
- JOHN!!!- rozległ się krzyk, a zadyszany Watson przybiegł z kuchni.
- Co się stało? Masz coś? - zapytał szybko i już był gotowy do ewakuacji z mieszkania. Molly zniknęła trzy dni temu i człowiek, który znał Londyn jak własną kieszeń, człowiek, który dysponował siatką bezdomnych informatorów zgubił ją i Jima w tych angielskich uliczkach.
- To część gry. - Sherlock stwierdził, podnosząc się z kanapy. Sińce pod oczami, blada twarz. John westchnął.
- Kontynuuj. - Watson subtelnie przypomniał mu, że nie mieszka w jego pałacu myśli.
 Sherlock wziął do ręki książkę ,,Baśni braci Grimm'' i otworzył na zaznaczonej zakładką stronie.
- Chłop wykonał to wszystko jak najściślej. Gdy już teraz trochę popraktykował, ale jeszcze niezbyt wiele, pewnemu bogatemu panu skradziono dużo pieniędzy. Powiedział mu tedy ktoś, że istnieje doktór wszechwiedzący, że mieszka w takiej a takiej wiosce i że niezawodnie musi wiedzieć, co się stało z pieniędzmi.* - Holmes przeczytał z ożywieniem i spojrzał na przyjaciela. John skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uniósł brwi. Sherlock wzniósł oczy ku niebu, ale zaczął wyjaśniać. - Wykonał to wszystko jak najściślej. Moriarty umarł jak najściślej, w jego mniemaniu. Gdy już teraz trochę popraktykował, ale jeszcze niezbyt wiele, czyli dla niego pokazanie się na ekranach całego kraju było czymś niezbyt wielkim... Powiedział mu tedy ktoś, że istnieje doktór wszechwiedzący, to bardzo w jego stylu. Nazywanie mnie doktórem wszechwiedzącym. - Sherlock wyobraził sobie te słowa wypowiadane z pogardą przez Moriarty'ego - że mieszka w takiej a takiej wiosce i że niezawodnie musi wiedzieć, co się stało z pieniędzmi. Bingo! To moje poszukiwania Molly! - wykrzyknął z ekscytacją i narzucił na siebie płaszcz. John zastygł w jednej pozycji i obserwował go wstrząśnięty.
- Gdzie ty się wybierasz? Przecież to niczego nie wyjaśniło! - zirytował się, ale ubrał kurtkę i rzucił się za swoim towarzyszem do wyjścia.
- John, jakbyś uważał się za króla, gdzie schowałbyś skradzione pieniądze?



                                                              * * *



 Drzwi otworzyły się, a w nich stanął Jonathan, dobrze zbudowany mężczyzna pracujący dla Jima. Molly zmrużyła oczy, gdy światło z przedpokoju przedarło się przez ciemność klitki, w której siedziała.
Człowiek ruszył w jej kierunku bez słowa, a ona napięła wszystkie mięśnie, niczym zwierzę gotowe do ucieczki.
Gdy nie chciała ruszyć się z miejsca, osiłek zastosował więcej siły, owijając jedno ramię wokół jej szyi.
Patolog dostrzegła w tym szansę. To był tylko tępy osiłek, a ona znała podstawy samoobrony - cóż, obracała się w towarzystwie Sherlocka Holmesa, który często opowiadał jej o wszelkiego rodzaju morderstwach i napaściach. Wysnuła konkretne wnioski. Złapała ramię Jonathana obiema dłońmi i zawiesiła się na jego ręce. Prawa fizyki zadziałały tak, jak podejrzewała - napastnik zluzował uścisk i przeleciał obok niej, upadając na lewo. Molly rzuciła się do ucieczki dziękując sobie samej, że nie ubrała dziś do pracy nowych szpilek, tylko stare, wygodne buty. W sumie teraz od nich zależało jej życie, więc wytężyła wszystkie siły i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Klucz był oczywiście z zewnętrznej strony - to dało jej niesamowitą przewagę.
Przekręciła go, więżąc w środku współpracownika Moriarty'ego.
Uśmiechnęła się do siebie samej i mimo iż była zadyszana, a serce waliło jej jak szalone czuła, że może uda jej się uratować kogoś więcej niż tylko ją samą.




                                                               * * *



Deszczowe ulice Londynu były ciche. John Watson próbując dotrzymać kroku Sherlockowi miał wrażenie że chodzą po polu minowym. Tak jakby ktoś miał tą ciszę pod kontrolą.
Przed nimi ukazał się dość masywny budynek z szarej cegły, wyrastający wśród równo przystrzyżonych trawników.
- Przecież to jest...
-Jewel Tower. Dawniej skarbiec, teraz muzeum. - uciął detektyw. John poprawił pistolet w kieszeni.



                                                            * * *



W pomieszczeniu piętro wyżej Jim Moriarty przeciągnął się niczym kot w fotelu i zanucił ''Staying Alive''.  Oczekiwał Sherlocka, cóż, Molly była zdecydowanie jego skarbem. Miał słabość Sherlocka Holmesa. Miał go. Zachichotał przebiegle i odstawił szklankę na mały, elegancki stolik.
-Jonathan! Co tak długo?! - krzyknął.
-Myślę, że jeszcze trochę mu zajmie. - odpowiedział mu słaby, roztrzęsiony głos żeński.
-Molly, kochanie! - klasnął w dłonie i wstał. Patolog cofnęła się ostrożnie.
Nagle oboje zwrócili głowy w prawo, ponieważ tam rozległ się huk wystrzału z pistoletu. Drzwi zatrzęsły się pod wpływem uderzenia kuli, a tam, gdzie przed chwilą był masywny zamek powstała dziura. Otworzyły się powoli i przeszedł przez nie człowiek w czarnym, długim płaszczu i charakterystycznym niebieskim szaliku.
Zanim zrobił krok do przodu wyartykułował bezgłośnie ''jesteś cała?''. Molly kiwnęła głową i zacisnęła usta w wąską linijkę.
Sherlock wkroczył do pomieszczenia, w którym Jim nadal siedział rozluźniony w fotelu, detektyw wziął go na muszkę.
-Gra skończona. - wysoki mężczyzna stwierdził zdecydowanie, a kilka niesfornych kosmyków czarnych włosów opadło mu na spocone czoło ujmując mu lat.
-Zdarzyło mu się mówić z królem, więc chcąc się pokazać, jaki to on wielki, rzecze do króla:** gra skończona! A to dopiero! - Moriarty zacytował i zachichotał cicho. - Sherlocku, zacząłeś grać. Podniosłeś rękawicę, nie wycofuj się tak łatwo...
- Nie wycofuję się, kończę to. - odparł i zmrużył oczy celując w twarz wroga.
Syreny policyjne zawyły z zewnątrz.
- Tak więc wojna została wypowiedzianą niedźwiedziowi i wszystkie czworonogi zostały zwołane*** -Jim zaśmiał się ponownie i klasnął w dłonie. - Przeuroczo.










*jest to autentyczny fragment baśni Jacoba i Wilhelma Grimma ,,Wszechwiedzący doktór''
** Jacob i Wilhelm Grimm ,,Rupiec Kopeć''
*** Jacob i Wilhelm Grimm ,,Mysi-królik i niedźwiedź''
















                                                                                                           Ulczik


1 komentarz: