poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział ósmy

     Sherlock postanowił działać natychmiast. Zebrał wszystkie potrzebne przedmioty i ruszył w stronę drzwi.
- John jest sprawa do załatwienia - rzucił, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi krzyknął jeszcze raz- John!
     Dopiero po chwili przypomniał sobie, gdzie podziewa się jego towarzysz. ,,Że też nie ma go nigdy, kiedy jest potrzebny''- pomyślał. 
     Wtedy usłyszał, że ktoś wchodzi po schodach, a drzwi otworzyły się z hukiem, o mało go nie uderzając. 
- No jesteś wreszcie, ile można czekać?- powiedział z pretensją w głosie detektyw.
- Przecież sam mnie wysła... 
- Nieważne - przerwał John'owi Holmes- musimy ruszać natychmiast.
     Dopiero w samochodzie Sherlock zaspokoił w części ciekawość doktora, pokazując mu otrzymaną kartkę. 
- Mam nadzieję, że masz pistolet przy sobie. - zwrócił się do Watsona.
- Oczywiście, że mam. Przez ostatnie wydarzenia staram się zawsze mieć go przy sobie...- po chwili zapytał- Dokąd tak właściwie jedziemy?
- Do Jarrow i nie tylko.
     Większość podróży minęła im w ciszy.

***
     Mycroft przechadzał się właśnie po swoim biurze, kiedy zadzwonił jego telefon.
- Tak to ja. Jesteś tego pewien? Niebezpieczeństwo... Rozumiem. Zaraz go poinformuje. - odpowiedział wyraźnie zmartwiony. 
      Przez długi czas stał jednak przy oknie, zastanawiając się w co znowu wpakował się jego brat, zanim postanowił poinformować go o zaistniałej sytuacji.

***

     Z zamyślenia wyrwał Sherlocka dzwonek telefonu.
- Nie odbierzesz?- spytał John.
- Nie...- opowiedział Holmes, idąc szybkim krokiem w stronę baru, po chwili jednak dodał- To pewnie znowu Mycroft. Nie mam czasu zaprzątać sobie nim teraz głowy. 
- ,,Bar pod Wieprzową Głową'' - odczytał na głos doktor- Myślisz, że może mieć to jakiś związek z wiadomością?
- Zaraz się przekonamy - odparł detektyw i oddalił się na chwilę.
     Kiedy wrócił dał Johnowi mapkę i zalecenia co ma dalej robić. 
- Pojedź w stronę tych bagien. Myślę, że dalej jakoś trafisz. Zapewne niedługo do ciebie dołączę, ale najpierw muszę coś sprawdzić. Tylko bądź ostrożny.
- A ty gdzie idziesz, Sherlocku?
- Szukać labiryntu...
     Idąc w stronę domniemanego labiryntu, Holmes rozmyślał o powierzonej mu misji. Wiedział, że dał przyjacielowi trudne zadanie, ale nie to teraz się liczyło. Chciał jak najszybciej odnaleźć Molly. Chciał mieć pewność, że nic jej nie zagraża. Czuł, że właśnie tu może ją odnaleźć. Po drodze mijał ogromne krzewy, które razem łączyły się w długi i zawiły ciąg, tworząc coś na kształt naturalnego labiryntu. 
     Słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi, a detektyw odczuwał coraz większe zmęczenie. Wiedział jednak, że nie może się poddać, więc szedł dalej. W końcu minął kolejny zakręt, a za nim ujrzał postać skuloną na trawie. Słyszał jej cichy płacz... 
- Molly, czy to ty? 

                                                                                                                                           Justyna
    



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz